Właśnie zakończyła się kolejna
edycja imprezy reklamowanej przez organizatorów jako najmodniejszy weekend w
Polsce. W dniach 4-6 października w hali Expo XXI w Warszawie polsko – szwajcarscy
projektanci zaprezentowali publiczności swój punkt widzenia na to co modne. W
tygodniu opiszemy to co się działo na wybiegu wraz z naszymi komentarzami i
opiniami, a dzisiaj tytułem wstępu opis tego co działo się dookoła.
Zacznijmy od spraw
organizacyjnych. Jak zawsze dla tej lokalizacji bez względu na rodzaj targów
koszmarem jest dojazd i niemożność zaparkowania samochodu. To samo w sobie
zniechęca część osób chcących odwiedzić imprezę, szczególnie, że komunikacja
publiczna nie jest w okolicy sprzyjającą alternatywą. Za skandaliczne można
uznać zaniedbanie organizatorów w zakresie zabezpieczenia targów w gotówkę. Już
w piątkowy wieczór bankomat obsługujący teren expo wyczerpał swoje zasoby i już
do końca weekendu nie został uzupełniony, przez co wielu potencjalnych klientów
strefy zakupowej zostało zmuszonych do rezygnacji z zakupów, co bezpośrednio
uderzyło w kieszenie wystawców. W mediach patronackich nie przebiła się
informacja (celowo, czy nie – trudno ocenić), o tym że w sobotę i niedzielę
strefa zakupów nie jest biletowana, co z pewnością miało wpływ na słabą frekwencję.
O tym, że ilość odwiedzających
była mizerna świadczą chociażby pokazy. W sobotę i niedzielę problemem było
zapełnienie miejsc siedzących podczas pokazów, przez co organizator sięgał po
pomoc wolontariuszy, który łatali dziury. Próżno też było szukać kolejek
chętnych do oglądania pokazów, co miało miejsce na poprzednich edycjach. Stąd
wiele pustych miejsc wcześniej rezerwowanych na szybko przed pokazem było
zapełnianych przypadkowymi osobami. Wyjątkiem był pokaz Muses, gdzie
organizator pokazał miejsce w szeregu chętnym obejrzeć fantazje tekstylne Nataszy Urbańskiej, trzymając
wszystkich bez informacji prawie 20 minut przed wejściem i opóźniając pokaz o
kolejne 15 minut.
Największą gwiazdą Warsaw Fashion Weekend była Natasza Urbańska. Na foto oblegana przez fotoreporterów przed pokazem Violi Śpiechowicz.
Bardzo znaczącą grupę
odwiedzających Warsaw Fashion Weekend stanowili przerysowani i zmanierowani
nastolatkowie, których trzecia część postanowiła wyróżnić się biżuterią
wystającą z nosa zakończoną dwoma kulkami, rzadziej zaokrągloną w całości.
Wyglądało to dość komicznie i sztucznie, zważywszy na to, że ulica nie
odzwierciedla takiego trendu. Młodzież wydawała się być całkowicie oddana
sobie, w zasadzie zainteresowanie ofertą wystawców skupiało się na stoisku
StaffbyMaff, gdzie oprócz zakupów modne było branie ubrań do przymierzalni i
tam lub przed nią robienie zdjęć, które później świetnie sprawdzą się na blogu
lub innym profilu.
Słaba frekwencja, która raziła po
oczach w trakcie pokazów odbiła się też na strefie zakupów. Wystawcy swoje
niezadowolenie wyrazili dość dosadnie, już wczesnym niedzielnym popołudniem
opuszczając stoiska. Nawet tak promowane stoisko Łukasza Jemioła zakończyło
swoją działalność wcześniej, nie dając się poznać gościom dwóch ostatnich
pokazów. Brakowało zdecydowanie ludzi tak po prostu zainteresowanych modą. Być
może wynikało to ze słabej promocji imprezy, kiepsko skomunikowanego miejsca
(choć przy wielu innych targach to nie przeszkadza) lub po prostu słabego
doboru wystawców, którzy dla bywalców wszelkiego rodzaju targów modowych są już
nudni, powtarzalni. Osobiście odwiedzamy bardzo dużo takich imprez i przyznać
trzeba, że od długiego już czasu dominująca oferta to wszelkiego rodzaju szare
bawełniaki i żaden z młodych projektantów nie ma odwagi wybić się z tego
oklepanego już trendu. Jest po prostu smutno i szaro i aż prosi się o coś
łamiącego ten schemat. Niestety pokazy projektantów z Polski, którzy zasłużyli
sobie na wybieg nie wróżą szybkiej zmiany, ale o tym już w szczegółowej relacji
z poszczególnych dni targów.
Podsumowując podsumowanie nie
była to udana edycja Warsaw Fashion Weekend. Można się wręcz pokusić, że klapa.
Dobór pokazów i nazwisk słaby (jedna Viola nie ratuje tego wrażenia), co
przełożyło się na kolekcje raczej odtwórcze niż kreatywne. Słabe wykorzystanie
partnera ze Szwajcarii, bo mimo że kraj ten nie jest kojarzony z wielką modą,
można było zaobserwować próbę przełamania standardu i klasyki w ciekawych
projektach. Jakoś mało tego jednak było. O miernocie w ofercie pokazów
świadczyć może fakt, że gwiazdą dnia i kończącym trzydniową imprezę był projekt
współtworzony przez Urbańską, który w zestawieniu z kończącym wiosenną edycję
show Natashy Pavluchenko był słabą próbą zrobienia dobrego wrażenia do dość
przeciętnej kolekcji.
Nam się nie podobały te trzy dni.
Wioletta i Marcin
Dobry artykuł!
OdpowiedzUsuńJa również byłam Gościem WFW i jestem mocno zawiedziona.
O swoich spostrzeżeniach na temat organizatorskiej strony eventu piszę także na blogu www.inanyevent.pl
Zajrzyjcie czasem :)
Zajrzeliśmy ;-) Dziękujemy i w pełni zgadzamy się z tym co piszesz. Serdeczności !
OdpowiedzUsuńStrasznie rozpaczałam, że z moim wielkim brzuszkiem nie mogę się tam pojawić, a tu się okazuje, że niewiele straciłam... Małolaty, o których wspominacie, popisały się przed kamerami TVN swoją "znajomością" rynku :) Żal.
OdpowiedzUsuńNic nie straciłaś, a my z brzuszkiem też, ale jeszcze nie wielkim, na razie dużym ;-)
OdpowiedzUsuńNo to gratulacje Kochani!! :)
Usuń